“Let us always meet each other
with smile, for the smile is the beginning of love.”
Święta Bożego Narodzenia to czas radości. Czas
miłości, szczęścia i zbliżenia. Spędzenia chwil z rodziną i odpoczynku od
całego rocznego gwaru. Święta to dobro. Wielu ludzi spędza je na swój własny,
kulturowy sposób. Osobno, lecz jednak razem. Z partnerami, lub bez, ale wciąż
myślami właśnie przy nich. Zupełnie tak jak wszyscy nasi bohaterowie.
LOUIS
& ELEANOR
Przepiękna
brązowowłosa dziewczyna siedzi przy stole w uroczej, białej sukieneczce tuż
obok wyższego od niej chłopaka, który ma na sobie czarne spodnie oraz swoją
ulubioną pasiastą koszulę, którą ubiera ostatnio każdego roku na tą właśnie okazję.
Często dziwi się, iż wciąż jest na niego dobra. W tym domu są dosłownie
wszyscy. Jego dziadkowie, rodzice, ojczym oraz pięć młodszych sióstr, które
świata nie widzą poza jego wspaniałą dziewczynę, co kompletnie mu nie
przeszkadza, a wręcz jest zdumiony tym, że cała rodzina dogaduje się z nią tak
dobrze. Gdyby choć jednak osoba w jego gronie nie darzyłaby jej zbytnią
sympatią, zapewne zastanawiałby się w czym jest tak wielki problem. Louis od
zawsze miał wszystko, czego potrzebował. A od pewnego czasu, jego życie
zmieniło się jeszcze bardziej. Poznał cudowny chłopaków, którzy są jego
najlepszymi przyjaciółmi. Gdyby nie One Direction, nie byłoby tego wszystkiego.
Zapewne nie poznałby nawet swojej drugiej połówki. Kiedy zaczyna narzekać na
całą tą sławę, zbyt nachalne fanki i wyssane z palca plotki, nagle się
zatrzymuje, aby pomyśleć. I zdaje sobie sprawę, że to wszystko tak naprawdę nie
może być takie złe. Nie może go męczyć. Bo właśnie gdyby nie to wszystko, w
jego życiu nie pojawiliby się ci wszyscy cudowni ludzie. Do tej pory pamięta
również, jaki miało przebieg jego spotkanie z jeszcze jedną dziewczyną, która
tak bardzo zamieszała w ich dotychczasowych życiu. Sofi. Czasami zastanawia
się, co by było, gdyby nie wpadł na nią na rogu Oxfrod Street. Tak naprawdę nie
znałby jej. Nie zaprosiłby na spotkanie, nie spotkał w klubie, nie zaproponował
wspólnego wyjazdu na małe wakacje. To wszystko by się nie wydarzyło. A co
najgorsze, życie Harry’ego byłoby zupełnie inne. Doskonale wiedział, że z pewnością
nie należałoby ono do lepszych, niż jest teraz. Ta dziewczyna zmieniła go nie
do poznania. Znów stał się dokładnie takim samym Harry’m, jakim był przedtem.
Louis niewiarygodnie cieszył się, że jego przyjaciel na nowo może być
szczęśliwy. Że w końcu znalazł dla siebie kogoś, kogo kocha całym sercem, i
jest gotów oddać naprawdę wiele, aby ten właśnie związek przetrwał.
- Louis, pomożesz mi kroić indyka? – doszedł go głos
starszej brunetki, która krzątała się po kuchni niczym szalona, czego
absolutnie się nie dziwił, bo żeby dać radę zrobić perfekcyjną kolację dla
dwunastoosobowej rodziny, trzeba być mistrzem wyższej klasy i to zdecydowanie.
- Eleanor! Proszę, zrób mi makijaż! Chcę być
księżniczką! Zrób ze mnie księżniczkę! – odezwała się mała Daisy, ciągnąc za
skrawek sukienki brunetki.
- Ja też chcę, ja też! – dołączyła się jej
siostrzyczka, na co dziewczyna zaśmiała się uroczo.
- Dziewczynki, dajcie Eleanor spokój. To nie bal
przebierańców – odparła tym razem ich matka w pośpiechu.
- W porządku. To zajmie mi chwilkę. No chodźcie moje
księżniczki – odparła, goniąc dziewczynki do ich pokoju. Louis chwycił
delikatnie jej ramię, patrząc na nią z czułością.
- Nie… To one są niezwykłe – uśmiechnęła się do niego,
dając mu buziaka. Kąciki jego ust mimowolnie podniosły się ku górze, gdy miłość
jego życia zniknęła nagle z jego oczu. ‘Jak dobrze być znowu w domu’.
ANNIE
Chicago to jedno z piękniejszych
miejsc na ziemi. Annie bywała w wielu krajach i miastach. Jednak Chicago zimą
jest jedyne i niepowtarzalne. Jednak kompletnie dla niej puste. Spojrzała na
Matt’a, który przyszedł do jej rodziców. Był jak zwykle szarmancki i bardzo
kulturalny. Mężczyźnie nie brakowało nic ani w wyglądzie, ani w charakterze.
Ale był to Matt, a nie Niall, który spędzał święta ze swoją rodziną w
Mullingar.
- A potem pojechaliśmy do Aspen na kilka dni!
– ojciec Palmer wybuchnął gromkim śmiechem, jakby wyjazd na narty był
najśmieszniejszą rzeczą na świecie. Rodzice spojrzeli na blondynkę wyczekująco.
Chyba liczyli, że także zacznie się śmiać, jednak jej myśli krążyły w zupełnie
innej części kuli ziemskiej.
-
Tak, Aspen jest świetne zimą – skomentowała krótko, wracając do własnego
świata. Do Niall’a. Do jego ciepłych rąk, zatapiając się we wspomnieniu jego
niebieskich oczu.
Kiedy chłopak zdecydował się już
wracać do siebie, Annie odprowadziła go do drzwi i próbując zachować jak
najmilszy wyraz twarzy.
-
Annie? – szatyn wyprostował się, po czym głęboko zajrzał jej w oczy – Mam
nadzieję, że będzie wam dobrze – spojrzała na niego zszokowana. O czym on
mówił? Skąd wiedział o Niall’u? – Twój tata mi powiedział. I zgadza się na
zerwanie umowy. Nikt przy tym nie ucierpi. Ani interes mojego ojca, ani
Twojego. Lubię Cię Annie i bardzo chciałbym, żebyś była z nim szczęśliwa. To
świetny chłopak – nachylił się do jej policzka, muskając je delikatnie –
Wesołych świąt. - Blondynka zamknęła drzwi. Czy to się stało na prawdę? Czy ta
chora umowa została zerwana? Był to dla Annie najlepszy i najbardziej nie
oczekiwany prezent świąteczny jaki kiedykolwiek dostała. Miała Niall’a, była
wolna, a szczęście tryskało z każdej części jej ciała. Cała historia z Matt’em
oraz początek związku nie mogły zakończyć i rozpocząć się lepiej. Kiedy
uściskała rodziców, dziękując jej za to co dla niej zrobili, usłyszała jak z
kieszeni jeansów wydobywa się dźwięk przychodzącego połączenia.
-
Halo? – krzyknęła radośnie do słuchawki, podchodząc do ogromnego drzewka
ustrojonego w złoto-srebrne bombki i ozdoby świąteczne – Niall, mam Ci coś do
powiedzenia!
-
Tak? Coś czuję, że to będą dobre wiadomości. – odpowiedział śmiechem, a w
brzuchu blondynki wybuchły jak bomba miliony motylków drażniąc ją i pieszcząc –
Chcę już wszystko wiedzieć!
- Zerwali umowę! Matt zerwał umowę!
-
Czyli... – Horan przetrawił informację w zastraszająco szybkim tempie – Czyli
jesteś wolna?
-
Tak! – Annie usłyszała w słuchawce głośne krzyki blondyna, a po innych
odgłosach, domyśliła się, że skacze po łóżku.
-
Annie… – szepnął, kiedy uspokoił się na tyle, że mógł już rozmawiać.
-
Tak?
-
Kocham Cię.
LIAM & DANIELLE
Radość. Na chwilę obecną kwitła w
nich ogromna radość, iż pierwsze święta mogą spędzać w swoim towarzystwie. Bez
nikogo innego. Tylko on i ona. W swoim własnym małym kącie na obrzeżach Londynu.
Dodatkowym towarzystwem był dla nich mały piesek rasy husky o imieniu Loki. Jak
na razie, zdaniem ich obu zdecydowanie za wcześnie było na dziecko, więc w
nagrodę kupili sobie pieska, który sprawiał im ogromną radość. Wiedzieli, że
kochają się na tyle, że jeśli nikt i nic im nie przeszkodzi, zostaną ze sobą na
zawsze. Już teraz zdarzały się dni, w których przeprowadzali rozmowy na temat
dzieci. Oboje je uwielbiali i chcieli mieć ich jak najwięcej. Może to śmieszne,
bo w końcu Liam skończył dopiero dwadzieścia lat, a Danielle dwadzieścia
cztery, i zdecydowanie bliżej było jej do macierzyństwa, niż jej partnerowi,
ale o to nie martwili się w żadnym wypadku. Wiedzieli, że mają czas. Ogrom
czasu.
-
Myślisz, że lepsze będzie wino pół-wytrawne, czy pół-słodkie?
-
Zapewne do jedzenia pije się pół-wytrawne, ale wiesz, że wole pół-słodkie –
uśmiechnęła się do niego szeroko, wyciągając do niego głowę z kuchni.
- W
takim razie niech będzie pół-słodkie – powiedział już do siebie, rozpalając po
chwili drzewo w kominku. Obydwoje mieli na sobie luźne ubrania, nie strojąc się
zanadto, ale i tak wbrew pozorom wyglądali bez skazy. Ona, z burzą brązowych
loków i minimalnym make-up’em, i on, z odkrytymi ramionami i włosami
zaczesanymi do góry. Zdawało się, iż świat nie widział bardziej perfekcyjnej
pary.
-
Jest cudownie. Nie mogłabym sobie wymarzyć czegoś lepszego – uśmiechnęła się
szeroko, odwracając do niego przodem, chwytając dłońmi za kark.
-
Czasami się zastanawiam jak trzy lata temu, mogłaś zwrócić na mnie uwagę. Byłem
smarkaty i zupełnie niedoświadczony.
-
Tak, ale… Podobały mi się twoje włosy – zaśmiała się cicho, powodując ten sam
gest u niego.
- Jeśli
chcesz, zawsze mogę zapuścić – podniósł do góry brew, wprowadzając ją tym samym
w stan euforii.
- Tak
też mi się podoba. Niedługo ty wyrobisz się jeszcze bardziej, a ja będę stara i
brzydka – powiedziała ze smutkiem, choć oboje wiedzieli, że do końca tak nie
myśli. Miała pewność, że nawet jeśliby tak było, Liam nie zostawiłby jej za
żadne skarby świata.
-
Nigdy! A wiesz dlaczego?
-
Dlaczego? – zapytała, patrząc na niego przepełnionym miłością wzrokiem.
- Bo
byłaś – musnął jej usta – jesteś – powtórzył gest – i będziesz, najpiękniejszą
kobietą jaką kiedykolwiek widziałem.- Dziewczyna zagryzła wargę i ponownie
wpiła się w usta chłopaka. Po krótkiej chwili, gdy usłyszeli bulgoczącą wodę w
garnku, szybko się od siebie oderwali, by mulatka mogła zapanować nad kolacją.
- To
gdzie to wino?
KATHRIN
Wyspy kanaryjskie to dość mało
adekwatne miejsce, do nastroju świąt Bożego Narodzenia, które kojarzą się
wyłącznie ze śniegiem, zimnem i choinką. Kathrin jednak nie miała za bardzo wyjścia,
gdy jej rodzice zaproponowali wyjazd właśnie w owe miejsce. Bardzo chciała
spędzić z nimi ten czas, bowiem widywali się niewiarygodnie rzadko, ze względu
na ich pracę. Czasami zastanawiała się, czy nie jest im obojętna. W końcu
ludzie zazwyczaj chcą spędzać każdą wolną chwilę ze swoimi dziećmi i mieć ich
zawsze blisko siebie, jednak w tym wypadku było inaczej. Jej rodzice zawsze
starali się wychować ją tak, aby była zdana na siebie, i rzeczywiście tak też
się stało. Oczywiście, gdy przeprowadzali się do Manchesteru, proponowali jej
nie raz, aby również do nich dołączyła, lecz ona wybrała inną drogę. Nie
wyobrażała sobie innego miejsca zamieszkania niż Londyn. To w nim się wychowała
i to w nim miała zamiar spędzić resztę swojego życia. Nie miała żadnego
rodzeństwa, więc była zdana rzeczywiście zupełnie sama na siebie. Wiedziała, że
rodzice z jednej strony chcą dla niej dobrze, i czuwają, aby nigdy niczego jej
nie brakowało, ale najgorsze w tym wszystkim było to, że jednak często
wyjątkowo brakowało jej ciepłego uścisku matki, czy śmiesznych pogawędek z
ojcem, ale wiedziała, iż tak już musi być.
-
Katharino skarbie, podaj mi proszę owoce morza – powiedziała jej matka zza
stołu, która zawsze zwracała się do niej bardzo oficjalnie. Nie lubiła tego,
ale wiedziała, że właśnie to jest tak bardzo charakterystyczne dla jej matki.
Mimo tego uśmiechnęła się do kobiety, i podała jej to o co prosiła.
- A
jak układa się twój związek z Zeyn’em? – odezwał się tym razem ojciec, na którego słowa podniosła jedynie brwi, nie mając pojęcia, że nawet nie orientuje się on w jej życiu miłosnym.
- Ma
na imię ZAYN, tato. I nie jesteśmy ze sobą już od roku.
- Oh,
przepraszam. Zmieniasz chłopców tak często, że już się w tym gubię – zaśmiał
się siwowłosy mężczyzna, powodując tym samym chichot u swojej żony, co niestety
mało spodobało się Kathrin, ale nic nie mogła w tym przypadku zrobić.
- W
sumie to nie masz racji, tato. Teraz jestem dopiero w drugim poważnym związku…
- I
jak ten młodzieniec ma na imię?
-
Tayler – odpowiedziała krótko, biorąc kęs krewetki. Typowe świąteczne jedzenie.
- Widziałam
zdjęcie! Bardzo przystojny chłopiec, zawsze miałaś dobry gust – odezwała się
znowu blond włosa kobieta, powodując tym samym lekki uśmiech na twarzy córki.
- Mam
nadzieję, że jego zarobki są adekwatne do twojego stylu życia – popatrzył na córkę
z ukosa, wciąż będąc trochę rozbawiony, nie wiadomo nawet czym.
-
Mojego stylu życia? Uważasz, że jestem drogą księżniczką? – zdenerwowała się
trochę, bowiem granice zaszły już zbyt daleko.
- Oh,
Katharino, nie denerwuj się. Ojciec nie miał tego na myśli.
- Nie
miał? A co w takim razie miał na myśli? – spojrzała na nią, po czym znów
pokierowała wzrok na mężczyznę – Widzisz mnie dwa razy w roku jeśli dobrze pójdzie
i prawdą jest, że nie wiesz o mnie nic. Co robię, gdzie pracuję, czy studiuję,
lub puszczam się na prawo i lewo – przy ostatnich słowach zauważyła, iż
wzbudziła w nich zaskoczenie – Zupełnie nic. Więc proszę, nie oceniaj mojego
stylu życia, bo kompletnie nie zdajesz sobie sprawy jaki jest – westchnęła, wstając
ze swojego miejsca – Dziękuje za kolację, ale jestem już pełna. Obu wam życzę
miłej nocy – zakończyła swój monolog, kierując się na plażę, zostawiając przy
tym w osłupieniu swoich rodziców. Tym razem w jej myślach kłębiło się tylko
pytanie: Po co tu przyjechała, skoro wiedziała, że zakończenie całej tej farsy
będzie dokładnie takie, jakie wydarzyło się przed chwilą?
NIALL
Powiedział, że ją kocha. Kocha ją
bardziej niż minutę wcześniej i mniej niż sześćdziesiąt sekund później. Annie
wreszcie była jego i tylko jego. Była jego najdoskonalszym marzeniem.
Wykreowanym w głowie, jednak okazała się prawdziwa, żyła, oddychała i również
go kochała. Czy naprawdę mógłby prosić o więcej? Miał wszystko. Cudowną
rodzinę, z którą właśnie spędzał czas w święta, cudownych fanów i najlepszych
przyjaciół na świecie. Chłopcy z zespołu byli jego drugą rodziną. Jego powodem
do śmiechu, strachu i czasami smutku, ale kochał ich na swój własny sposób i
cieszyło go niezmiernie to, że byli przy nim nawet wtedy, gdy wszyscy inni się
od niego odwrócili. Zszedł na dół. Przed chwilą zakończył prawie półgodzinną
rozmowę z Annie. Radość i szczęście nie uszła uwadze jego brata Greg’a, więc
kiedy wkroczył do salonu, ciemnowłosy od razu pociągnął go za sobą. Stanęli
koło kominka. Obydwie pary oczu spoglądały w tańczące języki ognia.
-
Udało się?
-
Annie jest wolna. I tylko moja – szepnął, nadal patrząc w otwór kominka. Greg
poklepał brata po plecach i z dumą poczęstował go męskim uściskiem.
-
Najlepsze święt...
-
Greg! – blondwłosa szwagierka Horana weszła do salonu i trzymając na rękach
małego Theo, wskazała ruchem głowy na drzwi prowadzące do wnętrza kuchni –
Greg, może byś mi tak pomógł, co? – spojrzała wymownie na swojego małżonka, po
czym przeniosła wzrok na blondyna – Pobawisz się z Theo?
-
Jasne – Niall wziął bratanka na ręce, a para odmaszerowała do kuchni. Mały
Horan był oczkiem w głowie swojego wuja. Był grzeczny i zaczynał już gaworzyć
po swojemu. Chłopak kołysał go, aż w końcu mały zasnął w jego ramionach
-
Chciałbym mieć takiego syna jak Ty – szepnął, poprawiając malusią bluzeczkę – Z
Annie. Z taką dziewczyną, którą bardzo kocham.
ZAYN
Ciemnooki mulat pojawił się z samego
rana w jego rodzinnym domu w Bradford. Nie widział swojej rodziny przez bardzo
długi czas, więc wizyta w ich gronie była dla niego ogromną odskocznią i
radością. Nie czuł się lepiej w żadnym innym towarzystwie. Cieszył się, że
pomimo tej całej sławy i życia w One Direction, mógł wrócić do ludzi, którzy
kochali go bez tego wszystkiego, pomimo,
iż był absolutnie żywą maszynką do
robienia pieniędzy. Ogarniała go radość, gdy mógł zrobić prezent swoim
siostrom, matce. Uśmiech na ich twarzach był dla niego niesamowitym zjawiskiem,
bo to właśnie one były dla niego najważniejsze.
-
Mój kochany synek. Tak długo cię nie widziałam – w samym progu, przywitała go
piękna czarnowłosa kobieta, do której był tak bardzo podobny.
-
Jak się masz, mamo? – uścisnął ją mocno, rozkoszując się zapachem jej włosów. W
domu dało się wyczuć woń ciasteczek i budyniu.
-
Dobrze. A jak ty się masz? Stajesz się coraz mężniejszy – pogłaskała go po
policzkach, jak zwykle się wzruszając.
-
Nic nowego – westchnął – Niedługo premiera filmu – uśmiechnął się promiennie.
Uwielbiał przed mamą pokazywać swój zachwyt i radość z tego, czego dokonał z
pozostałą czwórką przyjaciół. – No i wychodzi płyta, i jeszcze zaplanowaliśmy
trasę koncertową – mówił jak najęty, gdy Patricia patrzyła na niego z wyrazem
miłości. Kochała swojego jedynego syna ponad wszystko. Dał im tak wiele, i miał
ogrom w nadmiarze. Nigdy nie traktowała go jako bankomat. Musiałaby być
najgorszą matką świata, żeby czynić coś tak okropnego. Gdy patrzyła tak na
niego, przypominały jej się wszystkie wspaniałe chwile. Kiedy latał po
mieszkaniu i śpiewał różnymi głosami, śmiejąc się całą buzią. Ona jak i córki
chwilami miały dosyć, ale ten widok sprawiał jej niebywałe szczęście. Jej mały
Zayn jednak dorastał, musiała się z tym pogodzić.
-
Jestem z ciebie bardzo dumna synku.
Chłopak siedzi na dużym parapecie
swojego pokoju. Rozgląda się po krajobrazie za oknem, który jest mu tak dobrze
znany. Choć dobrze skrywa swoją prawdziwą twarz i absolutnie nikt nie
podejrzewa jakie emocje nim targają, tak naprawdę czuje się wręcz fatalnie.
Jest zagubiony i samotny. Trzyma w ręku telefon. Chciałby jej złożyć życzenia.
Dać jakikolwiek znak życia. Chciałby znów ją trzymać w ramionach. Ale zepsuł
to. Już nigdy nie dostanie tej szansy. Nigdy nie będzie mógł powiedzieć, jak
bardzo ją kocha, i choć minęło już dużo czasu, on musi jednak patrzeć na widok
jej, śmiejącej się w ramionach kogoś innego. Z jednej strony przepełnia go
jednak radość. Radość, że ona jest szczęśliwa. Nic wtedy innego się nie liczy.
Ale co z tego, skoro to on jedyny jest tym, który cierpi z miłości?
HARRY
Lokowaty chłopak przebywa już od
paru godzin w Holmes Chapel. Wraz ze swoją siostrą wybrał się na krótkie
zakupy, aby zdobyć jeszcze ostatnie potrzebne produkty do kolacji. Znowu się
czuje tak, jak za każdym razem, gdy ma szanse tu wrócić. Wolny i zupełnie
normalny. Grono jego najbliższych sprawia, że nie jest jakąś wyjątkową gwiazdą,
której wszystko trzeba podać na tacy. Czuje się wyjątkowo, ale… na swój własny
sposób. Cieszy się, że znów może zobaczyć swoją wspaniałą siostrę, jedyną w
swoim rodzaju mamę oraz ojczyma, i choć jego prawdziwy ojciec nie może spędzić
z nimi tegorocznych świąt, ma jednak wrażenie, że jest naprawdę szczęśliwy.
Pomimo, iż przy jego boku nie ma również jedynej kobiety jego życia, jak zawsze
jest z nią myślami. W jego głowie nie przesiaduje nikt inny poza tą jedną
osobą, czego nigdy wcześniej nie miał okazji odczuć. Nie miał pojęcia, że można
się tak bardzo zakochać.
- No
mów mi tu zaraz jak twój Matt’ie? – zaśmiał się, opatulając siostrę ramieniem.
- W
porządku – powtórzyła jego gest, gdy po raz kolejny usłyszała to śmieszne
zdrobnienie. – Jest nam razem wspaniale. Kiedy z nim przebywam, czuje się
naprawdę nieziemsko. To cię może śmieszyć, ale naprawdę tak jest.
-
Dlaczego pomyślałaś, że może mnie to śmieszyć? – popatrzył na nią
niezrozumiale.
- No
wiesz… Ty nigdy nie pochwalałeś takich związków. Sądziłeś, że jeszcze będziemy
mieli na to czas.
-
Tak. I właśnie teraz nastał twój czas. Mój też – uśmiechnął się sam do siebie,
wspominając ponownie obraz pięknej blondynki.
-
Czyli z tą dziewczyną tak na serio, serio? – powiedziała zaskoczona, na co
wybuchł śmiechem.
- To
takie dziwne, że jestem zakochany? – wywrócił oczami rozbawiony.
-
Tak! – spojrzała na niego znów zdumiona, nie wierząc, iż jej brat to rzeczywiście
ten sam człowiek, który stoi tuż naprzeciwko niej. – Ty!? Człowiek, który lubi
raczej krótkie przygody i dobrą zabawę? Ten sam, który wydawało mi się, że
przez przynajmniej kolejne dwadzieścia lat nie powie, że jest zakochany? Uwierz
lub nie, ale jestem zszokowana. Ty chyba też.
- Tu
ci przyznam rację, bo rzeczywiście jestem zaskoczony. Ale ona zmieniła moje
życie. Jest taka… normalna? Zupełnie normalna dziewczyna. A na dodatek
niewiarygodnie piękna i dobra. Zabawna, przyjazna i kochająca – pokręcił głową,
zdając sobie sprawę z ilości jej zalet. – Po prostu nie wierzę, że mnie to
spotkało. Nie wierzę, że chce właśnie mnie. Tyle przeszła. Tyle wypłakała. I
nadal ze mną jest – zaśmiał się pod nosem, powtarzając po raz kolejny te same
słowa. – Jak to możliwe? – skierował się tym razem do Gemmy.
-
Sama nie wiem jak to możliwe. Musi cię chyba bardzo kochać – zażartowała,
patrząc po chwili na niego poważnie – A czy ty kochasz ją? – nastała chwila
ciszy, gdy chłopak przymrużył oczy i wziął głęboki oddech, a po chwili znów
spojrzał na siostrę.
-
Kocham ją do szaleństwa. Nigdy nie zdawałem sobie sprawy, że może istnieć tak
wielka miłość. Że można naprawdę, w prawdziwym życiu, być kimś tak bardzo
zafascynowanym… Tak dobrze się z kimś czuć… Ale można. To naprawdę jest
możliwe.
- W
takim razie nie pozwól jej odejść. Jeden błąd może zniszczyć wszystko, a gdy do
tego dojdzie, możesz już nigdy nie spotkać kogoś takiego jak ona.
Śmiech, zabawa, otwieranie prezentów
i wspomnienia. Można powiedzieć, że tak właśnie wygląda wigilijny wieczór
idealnej rodziny. I tak właśnie było. Harry miał idealną rodzinę. Nigdy temu
nie zaprzeczał, i choć przeżył w życiu swoje, miał świadomość, że rozwód
rodziców wpłynął na nich samych w pozytywny sposób. Bardzo lubił swojego
ojczyma, a jeszcze bardziej cieszyło go to, że jego matka jest przy nim równie
szczęśliwa.
-
Rzuciłam pięć!
- Nie
prawda kochanie, rzuciłaś trzy. Robisz trzy kroki.
- Jak
możecie mnie robić w balona? – odezwała się zdezorientowana Ann, siedząc ze
swoją rodziną na dywanie, grając przy tym w ulubioną grę. – Harry? Ile
rzuciłam?
-
Przykro mi mamo, ale Robin ma rację.
-
Ohh, nie wierzę! Wraz z Gemmą pasujemy! Nie gramy z oszustami!
-
Hej! Mi idzie całkiem dobrze, mów za siebie! – odparła blondynka, powodując tym
samym śmiech u brata i ojczyma. Znienacka przerwał im głos komórki jednego z
nich.
-
Zaraz przyjdę, nie pozabijajcie się – mówił wciąż rozbawiony Harry, szybko
podbiegając do komórki.
-
Halo?
- Jak
przebiega twój wigilijny wieczór? – usłyszał ciepły, kobiecy głos, który tak
bardzo koił jego wszystkie zmysły. Na sam ten dźwięk uśmiechnął się szeroko,
modląc się, aby ta chwila trwała wiecznie.
-
Szczerze powiedziawszy to dom wariatów. Nigdzie indziej nie ma bardziej
szalonych świąt.
- A
co tam się dzieję?
-
Gramy w gry, oglądamy zdjęcia, mówimy o tobie… - odparł, przekazując jej w
zasadzie całą prawdę, bowiem jej imię zostało wypowiedziane w tym domu naprawdę
sporo razy. Ale jak mogłoby być inaczej, skoro chwalił się nią na każdym
możliwym kroku?
- O
mnie? Co takiego o mnie mówisz? – zachichotała cicho, a on ponownie poczuł się
jak w raju. Nie miał pojęcia, że osoba, która z samego początku cholernie go
denerwowała, może się okazać tak ważną i kochaną istotą.
- No
cóż… Parę twoich zalet. Że często chrapiesz, masz wąsy i duże stopy. Nic
wielkiego – mówił, chcąc być w miarę poważnym, ale po drugiej stronie znów
usłyszał głośny śmiech.
- To
miłe. Jestem taka perfekcyjna nieprawdaż? Jak zareagowali?
-
Pokochali cię już od pierwszej cechy.
- Oh,
dzięki Bogu. Myślałam, że wąsy mogą być przeszkodzą – udała, że jego słowa
przyniosły jej ulgę, co rozśmieszyło go jeszcze bardziej. Niewiarygodne było
to, jak za każdym razem potrafiła wzbudzić ogromny uśmiech na jego ustach. Na
chwilę zapadła chwila ciszy. Zupełnie tak, jakby chcieli nacieszyć się sobą bez
żadnych słów. I choć nawet nie mogli się zobaczyć, sam dźwięk głosów,
doprowadzał ich niemalże do szaleństwa. – Bardzo, bardzo za tobą tęsknie –
odezwała się, cicho wzdychając. – Czy to nie dziwne? Nie widziałam cię dwa dni.
-
Powiedziałbym, że to raczej wspaniałe, a nie dziwne. Ale nie jesteś sama, bo ja
też cholernie tęsknie – oparł się o ścianę, marząc o tym, aby dotknąć jej
delikatnych dłoni, rozpalonych policzków i pełnych warg, które należały tylko i
wyłącznie do niego.
- W
takim razie zgaduję, że … to chyba miłość? – doszedł go ponownie jej głos, na
co serce zabiło mocniej.
-
Tak. To zdecydowanie miłość.
SOFIA
Prześliczna blond włosa dziewczyna
nakrywa do stołu, przy którym stoją trzy krzesła. No w sumie można powiedzieć,
że cztery, bo jak to bywa w jej tradycji, czwarte jest wolne, w razie, gdyby
zjawił się ktoś niespodziewany. Babcia przygotowuje czerwony barszcz, a mama
lepi uszka. To zupełnie jak przywiezienie polskiej tradycji do Anglii. Patrząc
na ten obraz, czuje się zdumienie. Najbardziej dlatego, iż pół roku temu, ta
właśnie oto dziewczyna, przyjechała do tego kraju zupełnie sama. Nieświadoma
niczego co może ją spotkać. Bez dachu nad głową i dobrej pracy. Ostatnią rzeczą
o której myślała przybywając tutaj, to znalezienie miłości, która odegrała tak
ogromne, kluczowe znaczenie w przeciągu tych kilku miesięcy. Ta właśnie oto
miłość sprawiła, iż poczuła, że tak naprawdę żyje. Znów była szczęśliwa. To
zupełnie tak, jakby w zamian za jej ojca, człowieka, którego kochała
niewiarygodną siłą, ktoś podstawił Harry’ego. Oczywiście nie pełnił roli jej
ojca, ale pełnił zupełnie inną, w której spełniał się wręcz znakomicie. Kochał
ją, a ona kochała jego. Nie mogła sobie wymarzyć na tę chwilę czegoś bardziej
wspaniałego. Żałowała tylko, że nie mógł być z nią w ten wyjątkowy wieczór,
lecz cieszyła się, że tak jak ona, szatyn spędza miłe chwile ze swoimi
bliskimi. Dokładnie wiedziała, jak bardzo za nimi tęsknił, i chciał poczuć na
nowo tę jedyną więź, która łączy go z rodziną. Cieszyła się, że choć są w
zupełnie innych miejscach, to jednak spędzają czas podobnie. Z ludźmi, którzy
są dla nich najważniejszymi osobami w życiu.
-
Cudownie przystrojona, prawda? – odezwała się piękna brunetka, podchodząc do
swojej córki, która stała właśnie przodem do zielonej choinki. Opatuliła ją od
tyłu ramionami, wdychając zapach jej słonecznych włosów.
- No
i trochę za dużo ozdób gdzieniegdzie. Dopiero teraz to zauważam.
-
Tata zawsze potrafił świetnie ubierać choinki, pamiętasz? – obróciła głowę do
matki. – Jako jedyny z nas zawsze miał to wyczucie. Brakuje mi go… - westchnęła
cicho, gdy łza zakręciła się w jej oku. Anna spojrzała na nią z bólem, i
przytuliła do klatki piersiowej.
-
Mnie też go brakuje. Bardzo – załkała, ale nie był to płacz smutku. Był to
płacz radości, iż wspomnienia o jej mężu zawsze będą w jej pamięci, i w
chwilach takich jak ta, gdy stoi z córką pełna szczęścia i miłości, może
wspominać, jakim cudownym człowiekiem był Robert. – Wierzę, że właśnie patrzy
na nas z góry. I wiesz co? Śmieje się, że rozmazujemy sobie cały makijaż –
zaśmiały się ponownie, wycierając łzy spod oczu.
-
Tak. Pewnie masz rację.
-
Wiesz… Nie możemy się załamywać. Musimy żyć dalej. Tata nigdy nie zniknął. On
wciąż z nami jest. Po prostu pod inną postacią. Nie możemy go zobaczyć, ale
możemy go poczuć. Na przykład w zimowym wietrze, płatkach śniegu, zapachu
powietrza. On już zawsze z nami będzie – Sofia kiwała głową, gdy jej matka po
raz kolejny zalewała ją potokiem wzruszających słów. - Wierzę, że kiedyś
wszyscy się znowu spotkamy, ale teraz musimy dołożyć starań, żeby nie zmarnować
sobie życia. – kobieta pogłaskała policzek córki. – Ty musisz żyć pełnią życia,
szczęściem i miłością. Żyj dniem dzisiejszym i nie martw się o jutro. Kochaj, i
bądź kochana, bo miłość to najlepsze uczucie na świecie. Nie przychodzi ot tak,
kiedy tego chcemy. Zaskakuje nas w najmniej spodziewanym momencie, i często
zastanawiamy się dlaczego pokochaliśmy akurat tę osobę. Potem zdajemy sobie
sprawę, że to właśnie została nam z góry przypisana. To właśnie dlatego ją tak
bardzo kochamy…
-
Mamo? – blondynka spojrzała na uśmiechniętą już matkę. – Jesteś najcudowniejszą
kobietą na świecie. Proszę cię, zostań już tu ze mną na zawsze… - wtuliła się
ponownie w jej ciepłe ramiona, modląc się, aby ta chwila trwała wiecznie.
- Oh,
skarbie. Jeśli zdecydujesz się tu zamieszkać na stałe, obiecuję, że nadejdzie
dzień, kiedy przyjadę i zamieszkam razem z tobą. Ale na razie nie mamy na to
odpowiednich warunków.
-
Tak… Masz rację – westchnęła cicho, zdając sobie sprawę z porażki. Wierzyła
jednak, że słowa matki okażą się słuszne, i rzeczywiście niebawem Londyn będzie
dla niej takim samym domem, jak dla Sofi. – Ale obiecaj, że tak się stanie.
- Czy
kiedykolwiek cię zawiodłam? – kąciki ich ust ponownie się podniosły, a
spojrzenia przepełnione były jeszcze większą miłością i ciepłem. – Obiecuję.
***
MOI
KOCHANI!
Najdłuższy
rozdział ever, jak sami widzicie. Ale chciałam opisać te święta w każdej
perspektywie, żebyście mieli dokładny obraz odczuć naszych bohaterów. Wydaje mi
się, że przez te właśnie perspektywy, poznaliście ich jeszcze bardziej i wiele
rzeczy, których się jednak nie spodziewaliście, zostało rozwiniętych. Mam
nadzieję, że wam się podoba. Jest słodko, nawet bardzo, ale jak na razie mam
dość kłótni, a życie jest piękne, więc dlaczego ma nie być słodko? Chcę po
prostu podkreślić jak wszyscy się bardzo kochają, co przecież również zdarza
się w prawdziwym życiu, nie mam racji?
Dziękuje
za komentarze, i choć niby było czterdzieści, ale w sumie tylko przez jedną
czytelniczkę, która dodała parę komentarzy za jednym razem, to jednak dodaję,
bo przecież nie mogę was tyle trzymać w niewiedzy!
Chcę jeszcze dodać, iż perspektywę Niall'a i Ann'ie pisała moja Endżi, za co strasznie jej dziękuje! KONIECZNIE WCHODZCIE NA JEJ BLOGA!
KOCHAM!